podróże, wyprawy, relacje
reklama
Dorota Leligdowicz
zmień font:
Relacja z wyprawy na Mont Blanc - Siła Wspólnych Marzeń
artykuł czytany 3120 razy
Nie jest tak strasznie, jak na to wygląda, mówię chłopakom po zejściu na dół. Wydaje mi się, że przemokły mi nowiutkie świeżutkie Scarpy. Dla pewności pożyczam od Maji wosk i wspólnie z Jędrkiem wcieramy go systematycznie i solidnie. Zabieg ten sprawia, że buty nie są już takie śliczne; skóra straciła swoją urodę, ale za to mam pewność, że mogę w nich iść dalej niezagrożona.
Czuję znużenie i przedziwne dreszcze, takie od środka. Jestem przekonana, że to reakcja na wysokość, bo mimo otulenia w śpiwór nie przestaję drżeć. I nie wiadomo skąd kaszel. Biorę aspirynę i niebawem przechodzi. Udajemy się w piątkę do schroniska.
Mijamy starszy budynek z zamkniętymi drzwiami, za którym znajduje się nowo wybudowany, efektownie usytuowany na skraju skalnej ściany. Trzeba zdjąć buty, włożyć papucie. W korytarzu znajdują się szafki, gdzie można zostawić depozyt za euro, z czego na pewno skorzystamy, wychodząc wyżej. W sali restauracyjnej okna z panoramą na okolicę i gwar rozmów. Zamawiamy kawę 2.5 euro, herbatę 2 euro, piwo Mont Blanc i napój piwny - orzeźwiający Panache, każde 5 euro. Rozmawiamy przez chwilę z obsługą o pogodzie, pytamy o prognozę na najbliższe dni. Wtorek nie zapowiada się najlepiej: wietrznie, burzowo, od czwartku ma się ustabilizować. Siadamy przy stole, pachnie aromatyczna kawa, próbuję Panache - pyszne. Obserwujemy towarzystwo przy innych stolikach i obgadujemy, przeważnie pozytywnie:) Przekomarzamy się nawzajem, to szczególnie ulubiony sport Adama i Jędrka, bo uprawiają go nieustannie. Komentujemy naszą sytuację i decydujemy, że pozostaniemy tutaj jeszcze jeden dzień. Zaaklimatyzujemy się solidnie, przeczekamy niepewną pogodę. Przemieszczamy się w stronę okna, z którego widać zachodzące słońce, wyjątkowo pięknie zachodzi, intensywnie wybarwiając otoczenie. Robimy mnóstwo zdjęć. Przemek i Jędrek wysyłają mmsy z romantycznymi fotkami. Siedzimy dopóty, dopóki czerwona kula na dobre schowa się za tutejszym horyzontem. Czas wracać do siebie.
Na zewnątrz zrobiło się dużo chłodniej, przenikliwy wiatr, kłębią się chmury. Przygotowujemy herbatę na noc, układamy rzeczy w namiocie tak, by w razie mokrej niespodzianki z nieba nie zamokły. Niezbędne ubrania do śpiwora, reszta do plecaków, które wkładamy do plastikowych worków i zamykamy je w przedsionku. Podobnie postępujemy z częścią jedzenia oraz z butami. Z ulgą wrzucamy się do ciepłych śpiworków. Rozmawiamy. Przemek zasypia. Adaś wyjmuje IP-oda, słychać dźwięki gitary Knopflera, brzmią intrygująco i niezwykle w alpejskich przestrzeniach. Słucham mojego ulubionego koncertowego Telegraph Road. Zasypiam. Budzę się często, bo gorąco, bo pić się chce, bo ciężko jest oddychać. Kaszlę suchym kaszlem. Chłopacy też się przebudzają. Piję wodę, herbatę, zdejmuję z siebie to, co zbędne. W końcu zasypiam na dobre, nawet mi się coś ładnego śni.

27.06.2006 Wtorek, dzień piąty, 3167 m n.p.m.

Aklimatyzacja

Budzimy się wcześnie, ale nie wstajemy; dziś dzień totalnego leniuchowania, wypoczywania i wysypiania - pełna aklimatyzacja z elementami rozpoznania swojego organizmu i terenu. Rozsuwamy suwaki na niezbędne minimum, by widzieć kawałek świata na zewnątrz. Ekspresowo, bez wkładania kurtki przebiegam z wiatrem, który mocno dmucha, do toalety, gdzie ciepło i spokój. Wracam, ubieram się cieplej i idę na lodowiec zrobić zdjęcie na dzień dobry chłopakom w żółtym namiocie. Wskakuję do śpiwora, wyjmuję zapiśnik, notuję, potem czytam Alchemika; Adam patrzy na mnie z wyrazem niedowierzania: targałaś książkę na górę?? Wiedziałam, że będzie czas na zamyślenie i na zaczytanie. Zasypiam ponownie, Adam także śpi, Przemek czyta książkę, i tak mija czas do 9tej.
Wstajemy, bo ileż można zalegać, nawet leniuchowanie może być meczące. Słońce świeci, wiatr wieje... i tyle się dzieje.
Wokół robi się gęsto od ludzi wychodzących na górę, większość to klienci z przewodnikami - oni już tutaj na lodowcu startują w asekuracji, spięci linami, w pełnym rynsztunku. W większości są to zespoły trójkowe, optymalna ilość dla przewodnika, by dało się tych ludzi "wyciągnąć" na górę. I nie ma w tym przesady, bo widzieliśmy wielu ludzi, zasapanych, ledwie żywych, mokrych ze zmęczenia i potu, na napiętej linie.
Strona:  « poprzednia  1  2  3  4  5  6  7  8  9  [10]  11  12  13  14  15  16  17  następna »

górapowrót