Relacja z wyprawy na Mont Blanc - Siła Wspólnych Marzeń
artykuł czytany
3120
razy
23.06.06 Piątek, dzień pierwszy
W drodze tam…
W Warszawie pobudka około 4tej, Maja wstaje jako pierwszy, czyżby bezsenność w stolicy?
O 5:24
Cześć Dorotko. Jeśli będziesz jeszcze robić zakupy to możesz mi kupić izostar w proszku i 20 baterii paluszków. Przemek
O 6:14
Ruszamy Miałem kłopot z alarmem. Adam
O 7:31
Klimat jest zajefajny. Rozważamy pozostanie w ZG W końcu to może być MB na zielono no i twarożek z dodatkami brzmi zachęcająco. Przemek
Tyle wieści od czterech chłopaków w drodze do Zielonej Góry. Tymczasem w moim domu od 5tej ruch jak w młynie; wyciągam swoje rzeczy, układam, sprawdzam z listą. Dzwonię, omawiam sprawy domowe, ustalam, kto, co i kiedy w czasie mej nieobecności. Twaróg z rzodkiewką czeka na głodnych podróżników, w piekarniku dochodzi ryba, nasz ostatni przedwyprawowy obiad, który zamierzamy zjeść w piątkę późnym popołudniem, gdzieś "po drodze". I wreszcie pakowanie: wrzucam jak leci, bo czasu mało, w końcu i tak będzie przepak na miejscu. Panowie już prawie w Poznaniu, a ja głęboko w lesie.
10:04
"...dojeżdżamy do Poznania. Nie umieraj z tęsknoty za nami :)...
Kiedy wjeżdżają do Sulechowa ok.12tej, ja pędzę na pocztę i na ostatnie zakupy: baterie paluszki, izostar, dorzucam chałwę i sezamki, coś do picia na drogę. Wracam przed 13tą, francuski samochód załadowany na maxa stoi przed moim domem, a w domu … znikają zapasy z mojej lodówki:) Jak dobrze Was widzieć…nareszcie poznaję Jędrka - kipi pozytywną energią i życzliwością. Serdeczne uściski z Mariuszem, Przemkiem, Adasiem - jeszcze miesiąc temu łaziliśmy po ośnieżonych Tatrach, a teraz, hmmm, teraz nadszedł czas na konfrontację z naszymi marzeniami i z samymi sobą.
Komentują moje nowiutkie, jeszcze pachnące Scarpy od Krzysia (dotarły wczoraj we właściwym rozmiarze 39). Mnie się też bardzo podobają, są z jednego kawałka skóry, bardzo wygodne, lekkie i ze sztywną podeszwą z wypustkami na raki automatyczne. Skorupy, pomarańczowe trezety, są ciężkie i zastanawiam się, czy je w ogóle zabrać. Czuję, że na Blanca wystarczą skórzane. Na wszelki wypadek zabieram obydwie pary.
Trochę kręciołki domowej, pakowanie w samochód moich rzeczy i w tym momencie się zaczyna nieoczekiwany ciąg zdarzeń przesądzających o dalszym przebiegu naszej wyprawy.
Kiedy już wszystko zapakowano, samochodzik się zbuntował i osiadł na laurach, czyli nieco się ugiął pod ciężarem gatunkowym swej zawartości. Adaś zaniepokojony, jak sam mówi, włącza górską fazę…trochę nerwowo, nieco potoczyście, zdecydowane działania i decyzje. Przepakowaliśmy samochód, ruszyliśmy. Niestety, na wysepkach, w najmniejszej dziurze jezdni, słychać było złowieszcze dźwięki. Zawróciliśmy i przed domem ponowna reorganizacja zawartości bagażników. Coś się dało przekręcić i odkręcić i przełożyć. Dochodziła 15ta. Po kilkunastu kilometrach znów stop, bo coś nie tak z nośnością, Spróbujemy jeszcze coś zmienić. Za Leśniowem w drodze na Gubin okupowaliśmy stację benzynową prawie 2 godziny, próbując ratować sytuację, by udało się zabrać sprzęt w całości (wieźliśmy pożyczony szpej dla drugiej grupy wchodzącej na MB), a kiedy uznaliśmy, że już jest najlepiej, jak być może, postanowiliśmy ruszyć przed siebie. Jedziemy powoli, bezpiecznie, średnio 120km/h; 500km stąd, w Neumarkt, mamy dach nad głową, gdzie możemy odpocząć i zdecydować, co dalej, i gdzie możemy przenocować. Wiemy już, że na czas planowany nie dojedziemy.
Po drodze jeden krótki postój na małą czarną, Adaś oddaje kierownicę Przemkowi. Kiedy okolice Norymbergi otulał zmrok, wjeżdżaliśmy do znajomego mi małego miasteczka; miałam obawy, że zabłądzimy, ponieważ nigdy nocą tam nie jeździłam, ale się udało. Z daleka widać było wzgórza, na jednym oświetlone ruiny zamku, na drugim z daleka widoczny kościółek; nasze zainteresowanie wzbudziła łuna ognia ponad drzewami - jedna myśl: pożar, ale to w jakimś gospodarstwie coś ktoś wypalał, bo paliło się ku naszemu zdumieniu w ciszy i spokoju.