Relacja z wyprawy na Mont Blanc - Siła Wspólnych Marzeń
artykuł czytany
3120
razy
Wchodzimy do środka. Przemek śpi. Jest strasznie zimno. Wyjmujemy kuchenki. Trzeba koniecznie zjeść coś ciepłego i natopić śniegu do termosów i butelek, schować je do śpiworów, żeby nie zamarzły. Jędrek dostarczył śnieg, ja zajęłam się gotowaniem i wytapianiem, na spółkę z Mariuszem. Wstał Przemek, w dużo lepszej kondycji. Chiński makaron na kostce rosołowej, do tego gorący kubek wystarczyły, by się rozgrzać. Adam zmęczony zaszył się w swoim śpiworze. My drążyliśmy temat wody systematycznie uzupełniając jej zapasy. Nagle usłyszeliśmy hałas za zamkniętymi drzwiami, ktoś do nas chce dołączyć? Tak, to grupa z Łodzi, Ola, Wojtek i Marcin, pozostali, Karolina z Dominikiem dołaczą nieco później. Trochę rozmawiamy, nade wszystko zaspakajamy ich ciekawość o Zdobywców. Jędrka i Mariusza zaczęła boleć głowa - wygląda na to, że wysokość daje się wszystkim mocno we znaki.
Pełne butelki i termosy pochowane w śpiworach. Wsuwam się do swojego puchacza nieco przemarznięta. Słucham w milczeniu rozmów naszych "gości". Nagle robi mi się strasznie zimno, dostaję dreszczy - znów to samo!!! Wkładam kurtkę i spodnie Małacha, i drugą parę skarpet, po raz pierwszy w trakcie tej wyprawy. Nie pomaga. Adam zgłodniał od zalegania i postanowił coś upichcić. Wypiłam trochę gorącej herbaty, zażyłam aspirynę, zjadłam kawałek chleba waza i zrobiło mi się cieplej.
W międzyczasie dotarła dwójka z łódzkiej ekipy i obok mnie ułożyła się Karolina. Bardzo przeziębiona, niepewna dalszej drogi. Rozmawialiśmy we trójkę dłuższy czas, i było bardzo przyjemnie. W końcu położyliśmy się spać. Nadal czułam straszny chłód od gumowego podłoża. Wtuliliśmy się mocno w siebie i zasnęłam. Noc była niespokojna. Mariusz rankiem przyzna, że z powodu potwornego bólu głowy nie mógł zmrużyć oka. Karolina kasłała i majaczyła. Budziliśmy się wszyscy na przemian.
W środku nocy poczułam wreszcie, że jest mi cieplej. Zdjęłam polar, spodnie, skarpety. Wystarczyła bielizna termoaktywna, jak na Tete Rousse. Ot i takie to przypadki na wysokościach. Sny przeplatane bezsennością.
30.06.06 Piątek, dzień ósmy, 4810 m n.p.m.
La Dame Blanche
Budzik obudził nas o 4:30. Pierwszy wstał Adam i przywołał mnie do okna. Popatrz - powiedział. Za oknem szarówka, powietrze przezroczyste, niebo czyste, a na jasnych połaciach śniegu płyną światła. Widać poruszające się zespoły, oświetlające sobie drogę, i wygląda to magicznie, jak w bajce. Zaczarowani patrzymy jeszcze chwilę i wiemy już, że los nam sprzyja, że Góra czeka na nas, najpiękniej, jak tylko można sobie wymarzyć….i… zabieramy się pełni pozytywnej energii za ubieranie, pakowanie.
Na śniadanie owsianka, której dziś nie potrafimy dokończyć. Napoje w butelkach i w termosach wrzucamy do plecaków Jędrka i Mariusza, najsilniejszych ludzi w ekipie. Dorzucamy po jednej sztuce odzieży na wszelki wypadek i flagi naszych patronów. Do kieszeni kurtki, jak zwykle, aparat foto, telefon, kilka batonów. Za pazuchę kurtki wkładam butelkę wody z izostarem. Raki, czekan, kominiarka, polarowa czapka. Wychodzimy na zewnątrz. Jest dużo jaśniej. Lewa strona grani Bosses i stok Blanca są rozjaśnione różowym światłem jeszcze niewidocznego w tym miejscu słońca. Przygotowujemy liny, Mariusz wraca po okulary, Adam koryguje wysokościomierz. Ja wyjmuję aparat, by utrwalić chwile tuż przed wschodem, i wreszcie wychodzi zza góry czerwona kula i otula swymi promieniami wszystko, co w jej zasięgu - cieszę się jak dziecko i czuję tak, że mogłabym pofrunąć nad polami śnieżnymi wprost na szczyt.
Na zegarku 5:50. Ruszamy. Rytmicznie i powoli. Czujemy się świetnie, idzie się znakomicie, nie czujemy ani trochę zmęczenia. Zatrzymujemy się 100metrów wyżej, 4460 m n.p.m. - jest około 6:20, pijemy i idziemy dalej. Mijamy niezwykłe dzieło natury, złożone z wieloletnich warstw śniegu, jak kawałek tortu, monumentalne i piękne. Zostawiamy na nim swoje cienie i zatrzymujemy się na wys. 4560 m n.p.m., i tak jeszcze dwukrotnie. Staram się z miarę możliwości rozglądać wokół, robić zdjęcia nie wstrzymując marszu i nie narażać nas na niebezpieczeństwo mojej nieuwagi. Jest tak przecudnie, że muszę, co jakiś czas, choć na chwilę, zatrzymać wzrok gdzieś w dali. Zastanawiam się, co zrobię, kiedy wejdę. Sms do Kai i Oskara, Romana, Kasi, Artura, Kamyka, Bartosza, Jacka, Marzeny, Krzysia,…… i będę patrzeć i patrzeć, tak, by zapamiętać, po prostu.
Idziemy.