Relacja z wyprawy na Mont Blanc - Siła Wspólnych Marzeń
artykuł czytany
3128
razy
Miejsce niesamowite, bo z jednej strony szeroka na około na 2 metry ścieżka ściele się nad przepaścią (wiedzie tędy szlak), zaś nad nią zwisa długa skalna ściana, z drugiej strony ciemność wnętrza z torami, gdzie słychać spadające krople wody i skrzek ptactwa. W środku przewiew taki, że chwilami urywa głowę, ale wystarczyło trochę uporządkować podłoże, sprawdzić, czy coś się nie oberwie i na łepek nie spadnie, by stwierdzić, że to najlepsze miejsce na pierwszy górski nocleg.
W międzyczasie pogoda jak w przysłowiowym marcowym garncu, raz słońce, raz deszcz, tak, że chwilami mamy wątpliwości, czy nie ruszać, aż w końcu dajemy spokój dywagacjom, bo miejsce nam się podoba; leniuchujemy, rozmawiamy o psotnej zmiennej pogodzie, o możliwościach wędrówki w dniach następnych i gotujemy; z jednej menażki zjadamy na spółkę z Adamem kuskus na kostce rosołowej knorra z oliwkami i kostce z papryką; Mariusz z Jędrkiem i Przemkiem degustują liofizowane spaghetti wprost z torebki: całkiem smaczne jedzenie, ale niewarte tak wysokiej ceny (prawie 30 pln) - stwierdza Mariusz.
Siedząc między skałami mamy u stóp kawałek niezwykłego świata, widzimy przemieszczające się chmury burzowe między szczytami i w dolinach - to widowisko, którego nigdy nie doświadczy się na nizinach. W międzyczasie odwiedzili nas świstak i kozica, ot tak, skubiąc kępy zielonej trawy. Niecodzienni to goście, dlatego łowiliśmy chwile spotkania na swoich aparatach. Na koniec pichcenia herbata do termosu i przygotowanie legowiska.
Z niebieskiej płachty Przemka robimy zasłonę dla wiatru - nie jest łatwo przy porywistym wietrze przymocować linki, trudno znaleźć uchwyty, bo skała krucha. W końcu Adam z Przemkiem osiągają swój cel - mamy niebieską zasłonkę w naszym oknie. Układamy z plecaków mur, a za nim na skos układamy maty…Znów pada, a wiatr zacina deszczem, chmury schodzą nisko, dlatego szybko wkładamy na plecaki przeciwdeszczowe pokrowce. I nagle, w naszym górskim hotelu pojawiła się mgła i wszystko pokryło się kroplami wilgoci…. Puchowe śpiwory zagrożone, bo nasączają się w mgnieniu oka. Wystarczy dłonią dotknąć powierzchni, by się o tym przekonać. Zazdroszczę Adasiowi płachty biwakowej, nam zostało jedynie po cichu modlić się, by, chociaż w środku, było sucho i ciepło. Wszak tam też ukryliśmy cześć naszych ubrań z telefonem i aparatem fotograficznym oraz termosy z herbatą. Pozytywnym aspektem tak czarownej aury była darmowa maseczka nawilżająca, idealna na świeżo opalone twarze mimo filtrów 30 (Mariusz), 50 (ja i Jędrek), 60 (Przemek), a nawet 100 (Adaś).
Sny przerywane przez schodzących nocą wędrowców, czasem zagrzmiało gdzieś w oddali, z ciemności dochodził głuchy dźwięk skraplających się na skalnych ścianach chmur???
26.06.2006 Poniedziałek, dzień czwarty, 3167 m n.p.m.
Tete Rousse
Planowaliśmy pobudkę o wschodzie słońca, koło czwartej. Budzik obudził nas w tonących wokół ciemnościach - widocznie słońce wschodzi później. Wstaliśmy o piątej. Spakowaliśmy wilgotne śpiwory z przekonaniem, że potem przewietrzą się i wyschną w słońcu. Na szczęście plecaki suche, ubrania też. Przy tej okazji wspomnę, że na tej wysokości spaliśmy w śpiworach w tradycyjnej bieliźnie, gdyż było w nich bardzo ciepło.
Na śniadanie owsianka z rodzynkami, obok pachnie szynką i kabanosami, łyk gorącej herbaty, którą można zaparzyć bez problemu. Napoje na drogę to herbata w termosach i woda z izostarem; niedaleko górnej stacji znajduje się strumień, gdzie można uzupełnić zapasy. Poranna toaleta i po 6tej opuszczamy naszą jaskinię.