Expedycja Mahrab 2006
artykuł czytany
1455
razy
Agadir omijamy obwodnicą i jedziemy dalej na północ. Nocleg znajdujemy w hostelu przy plaży Imessouane. Zmęczeni trasą i pełni pozytywnych emocji z bezimiennej oazy górskiej, szybko zamykamy ten dzień.
Dzień 15.
Śniadanie jemy w milej atmosferze, dość wcześnie, ale ponieważ trzeba zająć się technicznymi aspektami naszego wyjazdu, opuszczamy hostel dopiero w południe. Trasa na północ nie zaskakuje niczym nowym - jest tak samo piękna jak pozostałe części kraju. Tym razem mijamy gaje oliwne, z chłopcami sprzedającymi różne rodzaje oliwy w słoikach i butelkach plastikowych na poboczu drogi.
Do As - Sawiry (fr. Essaouira) dojeżdżamy około 16 i robimy pierwsze rozeznanie, szukając noclegu. Miasto od początku nam się podoba: wszędzie czuć urok nadmorskiego kurortu, nie zepsutego jeszcze kiczem turystycznym. XVIII- wieczna Medyna to białe budynki z błękitnymi okiennicami, które tworzą bardzo oryginalny klimat. Jak w każdym mieście, jakie do tej pory zwiedziliśmy, jest tutaj mnóstwo sklepików z reprezentacyjnym towarem Maroka: dywanami, wszelkiego rodzaju szalami, materiałami ręcznie tkanymi, biżuterią, no i oczywiście torebkami. Szybko znajdujemy nocleg w pokoju prywatnego budynku, oczywiście na tarasie tegoż budynku.
Z rzeczami ulokowanymi w pokoju, zwiedzamy miasto: włóczymy się po sklepikach, w wąskich uliczkach zawartych w murach Medyny. Już standardowo gubimy się wzajemnie w tłumie, ale szybko odkrywamy z Grzegorzem sposób odnajdywania reszty ekipy: wystarczy zapytać sprzedawców czy nie widzieli wysokiego blondyna z aparatem, oni wtedy zapytają czy z brodą; my przytakniemy, a oni w 9 na 10 przypadków powiedzą że owszem, widzieli i pokażą którędy poszedł. Tym sposobem odnajdujemy się po jakimś czasie i znów we czwórkę idziemy coś przekąsić.
Jemy kolację przy głównym placu miejskim Place Moulay Hassan, tuż przy porcie. Podobnie jak w Marrakeszu, tutaj też panuje spora konkurencja na rynku restauratorów. Znów walczą o nas kelnerzy wieczornych budek z jedzeniem, prezentując ryby i owoce morza, które chętnie nam usmażą za najlepszą cenę. Po kolacji kolejny spacer - tym razem po plaży. As-Sawira dysponuje bardzo fajną plażą, ale jako że jest to miasto windsurfingowców, są tam spore wiatry, co nie każdemu może się podobać. Po spacerze wieczór spędzamy w swoim towarzystwie, podziwiając z tarasu wyjątkowe i zdecydowanie niepowtarzalne niebo nad Maroko.
Dzień 16.
Grzegorz odpowiedzialnie wstaje wcześnie rano i kiedy reszta leniwie budzi się do życia on już wraca z „łowów”. Udaje mu się nasze koszulki, czapeczki i inne gadżety zamienić w sukach na świetną berberyjska biżuterię i inne lokalne gadżety. Tak więc handel wymienny funkcjonuje nadal i co więcej- ma się świetnie! Trzeba tylko umiejętnie podejść do tematu, wykazać się zimną krwią i dobić interesu. Ciężko jest nam opuścić to biało - błękitne miasto, dlatego spędzamy jeszcze jakiś czas włócząc się miedzy sklepikami, trochę targujemy się o pamiątki, trochę rozmawiamy ze sprzedawcami, jeszcze robimy zdjęcia i chłoniemy Essaouire. Potem znosimy się z bagażami na parking przy porcie i ruszamy na północ.
Gdzieś pomiędzy As-Sawirą a El-Jadidą zatrzymujemy się przy odkrytym przypadkowo lokalnym suku. Handel już co prawda dobiega końca, ale udaje nam się zobaczyć wielki plac otoczony murem z ostatnimi sprzedawcami pakującymi swój towar na osiołki. Na placu walają się kartony, resztki warzyw i owoców; jest bardzo brudno. Dzieciaki sprzedają mandarynki, a dorośli kończą dzień handlowy. Osiołki i bardzo stare autka zapakowane są do granic możliwości, ale ku naszemu zdziwieniu i tak się przemieszczają.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż