Expedycja Mahrab 2006
artykuł czytany
1452
razy
Od granicy (znów niezauważalnej) przejeżdżamy ok. 120 kilometrów, aby w Calella zatrzymać się na nocleg. Miasteczko od razu urzeka; głośni Hiszpanie, wąskie uliczki, ciepła listopadowa noc, gorący posiłek, hiszpańskie wino i hostel, w którym można odświeżyć się w cywilizowanych warunkach, to coś, na co właśnie wszyscy mieliśmy ochotę. Hiszpania robi na nas bardzo dobre wrażenie- nie jest to może jeszcze Wielka Miłość, ale zauroczenie z pewnością! Drugi dzień wyprawy, w większości spędzony w drodze kończymy więc pozytywnie, bogatsi o 1300 dodatkowych kilometrów w życiu, planując na jutro dalsze zakochiwanie się w Hiszpanii, tym razem odkrywając Barcelonę.
Dzień 3
Wypoczęci i zregenerowani leniwie wstajemy późnym porankiem i po długim tradycyjnym polsko-konserwowym śniadaniu opuszczamy hostel.
Przed wyjazdem do Barcelony spacerujemy jeszcze po Calelli. Miasteczko w dzień jest równie urokliwe jak nocą. Ku naszemu zdziwieniu, trafiamy do baru „U Małgośki”, gdzie zatrzymujemy się na miłą pogawędkę o polonii w Hiszpanii, pierogach i zabytkach Barcelony. Potem spacerujemy złotym piaskiem i nadziwić się nie możemy, że w Polsce właśnie pada śnieg.
Około południa zostawiamy za sobą Calellę i za radą Pani Małgosi nie jedziemy do samej Barcelony, ale znajdujemy kamping w Il Masnou- miasteczku oddalonym od Barcelony o 15 kilometrów. Sprawnie rozkładamy namiot, zakładając z góry późny powrót i podmiejską kolejką jedziemy do samego centrum miasta.
Wynurzamy się z poziomu metra przy placu De Catalunya i od razu zaczynamy wtapiać się w tłum mieszanki międzynarodowych turystów i lokalnej ludności. W stronę portu, z Placu Katalońskiego, spacerujemy głównym deptakiem- Ramblas. Tę najbardziej znaną ulicę Barcelony okupują głównie sprzedawcy gazet, restauratorzy, sprzedawcy zwierząt, artyści malarze, ale przede wszystkim niezliczona liczba mimów, prezentujących często niesamowicie wyszukane przedstawienia przy użyciu skomplikowanych konstrukcji. Przy każdym z nich widać tłumek rozbawionych, zaciekawionych turystów. Osoby w tak nieruchomy sposób zarabiające na życie zaskakują nas nie tylko ilością, ale przede wszystkim pomysłowością i mistrzostwem wykonania performance’u.
Ramblas prowadzi do portu, gdzie tym razem naszą uwagę przykuwają głównie nielegalni handlarze drobnym towarem i ich dość regularne, bo cogodzinne, efektywne ucieczki przed policją. Po kilku godzinach robienia zdjęć i obserwowania miasta w samym jego centrum idziemy na wieczorny market, gdzie zachwycamy się różnorodnością, kolorami i sposobem prezentacji towarów. Potem spacerujemy po bocznych, wąziutkich uliczkach miasta, zachwycając się starym budownictwem, ciekawym układem architektonicznym i grajkami ukrytymi w tych wąskich przesmykach, którzy sprawiają, że wieczorny spacer po Barcelonie to doświadczenie momentami wręcz metafizyczne!
Ciągle obracamy się w centrum miasta, przy okazji świętując urodziny Tomka, nastroje są wiec bardzo pozytywne. W takich też okolicznościach poznajemy Letice – uroczą francuską studentkę, a potem Pablo – Polaka od 7 lat mieszkającego w Espania, który aktualnie para się rozdawaniem ulotek. Centrum miasta urzeka nas z każdą godziną coraz bardziej, do tego stopnia, że gdy wreszcie po północy łapiemy ostatnią kolejkę jadącą w kierunku północnym, poza miasto, już jesteśmy pewni, ze następny dzień wyprawy również tu spędzimy.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż