Expedycja Mahrab 2006
artykuł czytany
1452
razy
Przyprawieni wielokrotnie o palpitacje, w napiętej atmosferze, po długim jeżdżeniu „po omacku”, szczęśliwi, że ani jednego osiołka, a tym bardziej pieszego nie uśmierciliśmy – dojeżdżamy do hotelu. Po trwającej 2 godziny dyskusji dotyczącej zasadności pozostawania na noc w tym mieście z dżunglą jako jezdnią, decydujemy się wreszcie zostać w pierwszym napotkanym hotelu. Grzegorz, jako kierowca narażony na najwyższe skoki ciśnienia udaje się na spoczynek, a nam z kolei udaje się zasmakować nocnego życia Casy.
Z tubylcem – chłopakiem z recepcji hotelowej jedziemy do lokalnej kawiarenki, w której leniwie, na kolorowych kanapach siedzą panowie. I tak jak u nas sączy się napoje alkoholowe, tak tutaj sączy się fajkę wodną. Chłopcy, z którymi spędzamy wieczór opowiadają nam o życiu w Casie, o tym, ze jest tu niebezpiecznie dla turystów i że miasto nie oferuje niczego ciekawego. Przed 2 rano łapiemy taksówkę do hotelu, dostając pierwszą lekcję dotyczącą marokańskich taksówek. Są bowiem dwa rodzaje: grand taxi – zazwyczaj w postaci starego mercedesa osobowego, tzw. "puszki”, do której musi wsiąść min. 6 pasażerów, żeby taksówka ruszyła z postoju (2 osoby siedzą na przednim siedzeniu, obok kierowcy), oraz petit taxi – małe, czerwone samochody, np. Uno, najlepiej z popękaną szybą i kilkunastoma dowodami stłuczek, do której może z kolei wejść tylko 3 osoby.
Po tych doświadczeniach wracamy do naszego pokoju hotelowego, w którym wszędzie gdzie to tylko możliwe, ciągle suszy się nasze wczorajsze pranie.
Dzień 8.
Wypoczęty Grzegorz rozpoczyna dzień nieprzyzwoicie wcześnie, reszta już o ludzkiej porze, koło 9 łapie petit taxi do Medyny. Stare miasto jednak jest podobnie mało wyraźne jak reszta Casy; dominuje wszechogarniający brud, warzywa, ryby, przyprawy i mnóstwo innych rzeczy sprzedawanych z malutkich stoisk w wąskich uliczkach, lub prosto z ziemi. Ludzie znów reagują negatywnie na zdjęcia, niektórzy wręcz zbyt gwałtownie. Około godziny włóczymy się w tym skupisku biedy, nie spotykając w obrębie murów Medyny ani jednego turysty. Rozczarowanie Casablanką łagodzi znacznie widok Meczetu Hasana II, do którego znów zawodzi nas petit taxi. Budowla powala swoim rozmachem, kolorami podkreślanymi dodatkowo mocnym afrykańskim słońcem i przede wszystkim wysokością; ten ponad 200metrowy minaret to najwyższa budowla w Maroko. Umieszczony nad oceanem, oglądany przy bezchmurnym niebie budynek na długo wyrywa się w pamięć. Odpoczywamy chwilę na wielkim placu przed meczetem, zadzierając głowy do góry, by wchłonąć choć trochę ten gmach i aby za chwilę po raz kolejny narażać życie w petit taxi.
Szybko wymeldowujemy się z hotelu, wilgotne ciągle ciuchy przerzucamy do i tak nieziemsko zabałaganionego auta i w swoich swojskich klimatach wydzieramy się przez uliczną dżunglę z Casablanki, tym razem również nie pozostawiając za sobą ofiar. Przy ładnej pogodzie ruszamy na południowy wschód, w stronę Marrakeszu. Jak z każdym poprzednim dniem, tak i dziś droga wydaje się coraz bardziej egzotyczna. Tym razem zaczynają dominować barwy rdzy, połączone z kurzem i pustkowiami, od czasu do czasu tylko zakłócanymi przez stojących na poboczu ludzi sprzedającymi żywe kurczaki. Mijamy też sporo ciężarówek i innych aut, ale lokalne wariactwo drogowe powoli i nam wchodzi w krew, więc wtapiamy się gładko w otoczenie.
Około 16 czasu lokalnego dojeżdżamy do Czerwonego Miasta. Przez nową część Marrakeszu przejeżdżamy stosunkowo płynnie i szybko znajdujemy parking na obrzeżach Medyny. A ta dosłownie powala! Dziesiątki odcieni czerwieni definiują mury w tym mieście. Czerwone labirynty wiją się bez końca. Wszędzie straganiki, sprzedawcy zaczepiający turystów, brudne dzieciaki proszące o długopis czy dirhama, koty, dywany, dywany, dywany i nagle labirynt prowadzi do serca Medyny - Placu Dżemaa El-Fna. Życie toczy się tu swoim torem, ale o tym jak prawdziwie potrafi czarować swoim klimatem plac, przekonamy się dopiero po zmroku.
Wtedy bowiem zaczynają się tam przedstawienia lokalnych artystów, dziwaków, muzyków, zaklinaczy węży; do tego ciągłe szukanie okazji do zarobienia, a więc dziewczynki i kobiety namawiające wszystkie turystki do zrobienia sobie henny, hipnotyzująca muzyka afrykańskich bębnów, noc, zapachy z rozstawionych obok straganów z jedzeniem, setki turystów i tyle samo lokalnej ludności, wszystko to tworzy wyjątkową magię Marrakeszu. Atmosfera tego miejsca nie pozwoli nikomu obojętnie przejść obok tego miasta; nielicznych zniechęci hałasem, brudem, brakiem logiki, tłumami, a wszystkich pozostałych pozostawi rozkochanych w sobie bez tchu. Tak jak nas.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż