Expedycja Mahrab 2006
artykuł czytany
1452
razy
Dzień 4.
Po rozrywkowej nocy i śnie na niewygodnym podłożu wstajemy dziś dość późno i pierwsze kilka godzin przeznaczamy na kolejną rundę walki z zepsutymi wycieraczkami. Nie udaje nam się jednak ani znaleźć mechanika, ani samemu uporać się z problemem, tak więc optymistycznie odkładamy problem w czasie i około 13.30 znajdujemy się w Barcelonie.
Tym razem postanawiamy podzielić się na dwie grupy; Marta i Tomek dogłębniej eksplorują centrum Barcelony, ja i Grzegorz postanawiamy natomiast zainwestować w środek publicznego transportu, w postaci dwupiętrowych autobusów turystycznych typu double – decker. Inwestycja ta okazuje się bardzo trafiona, bo nie tylko zwiedzamy mnóstwo ślicznych, znanych, godnych i ciekawych miejsc, ale możemy też dowolną ilość razy wsiadać i wysiadać na północnej i południowej trasie autobusów.
Pierwszy nasz przystanek to dom projektu Gaudiego - „La Pedrera”, z bardzo interesującą fasadą i drobnymi wykończeniami metalowymi. Cały budynek wygląda intrygująco, choć mało realnie, ale o możliwościach twórczych Gaudiego będziemy mogli przekonać się za chwilę. Przemieszczamy się bowiem pod Sagrada Familia - jedyną katedrę na świecie, która ciągle pozostaje w budowie. Z zewnątrz robi ona bardzo pozytywne wrażenie. Połączenie rożnych stylów, żurawi, dźwigów budowlanych, rusztowań, i masy turystów podziwiających tworzone od prawie 100 lat marzenie i najbardziej ambitny projekt Gaudiego to coś, czego się nie zapomina! Niestety rozczarowuje nas wnętrze katedry, które wygląda nie inaczej jak plac budowy! O ile z zewnątrz konstrukcja zachwyca oryginalnością i rozmiarem, o tyle wewnątrz, póki co, nie ma niczego interesującego.
Potem spędzamy godzinę włócząc się po Parku Guell, w którym drobna architektura tworzy bajkowy wręcz klimat, w sam raz na leniwe gorące hiszpańskie popołudnie. W tym parku śmiało można spędzić wiele godzin, podziwiając widoczną stąd całą Barcelonę, nas niestety goni czas, tak więc wracamy do autobusu i z piętrowego pokładu oglądamy miasto, aż do placu D’Espanya, gdzie w oczekiwaniu na wieczorny pokaz Fontana Magica spędzamy ponad dwie godziny. Ku naszemu wielkiemu rozczarowaniu, magiczna fontanna nie zostaje uruchomiona tego wieczora, ale widok na podświetlone już nocne miasto zupełnie rekompensuje nam tę stratę.
Zwiedzanie miasta kończymy szybką kolacją, uporządkowaniem internetowych zaległości i już po północy wyruszamy znów w trasę, mając nadzieję na jak najszybsze dotarcie do Afryki.
Dzień 5.
Noc z 4 na 5 listopada to jedna z najdłuższych nocy podczas wyprawy. Prawie na naszych oczach w wypadku drogowym ginie motocyklista. Jesteśmy na drodze na długo przed policją i pogotowiem, zdruzgotani obserwujemy całą scenę. Po kilkudziesięciu minutach bezradności, ruszamy w ciszy w dalszą trasę. Kiedy zmęczeni wrażeniami i podróżą po 4 rano postanawiamy zjechać na parking, żeby wszyscy mogli się zdrzemnąć, zostajemy zaskoczeni ponownie. Ze snu jesteśmy wybici gwałtownie, kiedy w zaparkowaną obok nas ciężarówkę z impetem wjeżdża jeden ze ścigających się stuningowanymi autkami chłopaków. Znów byliśmy bardzo blisko, rozbudzeni jedziemy dalej.
Hiszpania zachwyca nas widokami, innymi niż pozostałe europejskie. Na myśl przychodzą nam prerie, w duchu czujemy się już prawie jak na czarnym lądzie. Po drodze jemy niedzielny obiad w uroczej rodzinnej knajpce, w malutkiej miejscowości bez nazwy i aż do późnego wieczora jedziemy na południe.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż