Rumuńskie góry, bułgarskie plaże (2001)
artykuł czytany
7681
razy
26 lipca, dzień 4.
O 5 rano wysiedliśmy w Petrosani i okazało się, że za minutę odjeżdża pociąg do Lupeni... Zrezygnowaliśmy z kupowania biletów, zapakowaliśmy się szybko do pociągu i usnęliśmy; kiedy przyszedł konduktor daliśmy mu z miną pewniaków bilety z Oradei do Petrosani... Obejrzał dokładnie z dwóch stron, trochę się nadziwił i tyle... Poszedł sobie... W Lupeni przeszliśmy przez klimatyczną stację kolejową, i trafiliśmy wprost na odjeżdżający właśnie autobus do Campu lui Neag. Autobus prezentował tak tragiczny stan techniczny, że już widziałem nagłówki w gazetach: "Rumuński autobus spada w przepaść"... No ale po godzinie dotarliśmy szczęśliwie do Campu lui Neag, malutkiej górniczej osady u stóp Retezatu.
W przydrożnej knajpie kupiliśmy chleb i, po krótkim postoju na śniadanie na polance, ruszyliśmy w górę. Niestety nie mieliśmy mapy (założyliśmy sobie, że - żeby nie tracić czasu - kupimy ją dopiero w schronisku Buta) i dość szybko mieliśmy wątpliwości co do drogi, a napotkani przez nas robotnicy pokazali nam drogę prowadzącą mocno naokoło... A nie przez słynne wrota Buta...
Przez kilka godzin idziemy dość męczącym i nużącym podejściem, na przemian w słońcu i deszczu, i w końcu dochodzimy do znaku "Cabana Buta - 1 h". Rewelacja. Idziemy więc bez żadnych przystanków, żeby jak najszybciej dojść do Buty... Mamy niezłe tempo, ale po godzinie jesteśmy dalej w jakimś lesie... Godzina piętnaście - dalej nic. Zaczynamy się niecierpliwić, a tymczasem dochodzimy do znaku "Cabana Buta - 60 min."...
Dalej droga jest już bardziej górskim szlakiem, co jakiś czas przecinają ją strumyki i potoki, i właśnie w jednym z takich potoków wylądował Adrian spadając z jednej z chybotliwych kładek, przez co resztę dnia musiał spędzić w sandałach... W końcu się wkurzyliśmy na rumuńskie oznaczenia i rozbiliśmy się na obiadek na urokliwej polance, koło źródełka. Kiedy godzinę później ruszyliśmy dalej, okazało się, że schronisko było od razu za zakrętem... Może 100 metrów dalej...
W Cabana Buta kupiliśmy wreszcie mapy, wypiliśmy po ursusie i ruszyliśmy na przełęcz Saua Plaiui Mic - stamtąd, z pięknej soczyście zielonej łaki po raz pierwszy ujrzeliśmy właściwy Retezat. Widok był imponujący, a do tego wyglądało, że do jeziora Bucura jeszcze całkiem daleko, więc ruszyliśmy dalej. Z przełęczy zeszliśmy około 300 metrów w dół do doliny, przekroczyliśmy potok w pobliżu zniszczonej tamy (wyglądało na to, że woda ją po prostu rozerwała z olbrzymią siłą), i znów do góry, przez las, później przez gęstą kosówkę, dalej przez hale, aż w końcu o 19 dotarliśmy na miejsce. Jezioro znajduje się w typowym karze, jest otoczone z trzech stron wysoką na 2500 metrów granią, z czwartej strony przepaść, a na niewielkim skrawku lądu na jego brzegu znajduje się wyznaczone obozowisko... Zresztą to jedyne góry w Rumunii, w których nie można się rozbijać na dziko, tylko w wyznaczonych miejscach.
Rozbiliśmy szybko namioty, zbudowaliśmy kamienne murki od strony jeziora (to w końcu 2050 metrów n.p.m) i zmęczeni całodzienną wedrówką (zrobiliśmy około 1900 m różnicy wysokości, przeszliśmy prawie 30 km, a wszystko "na ciężko") o wpół do dziewiątej schowaliśmy się do śpiworów i zasnęliśmy (w Polsce zaczynały się dopiero Wiadomości).
27 lipca, dzień 5.
W nocy budził mnie kilka razy huraganowy wiatr, bałem się, że zerwie nam namiot, poza tym, mimo murku, mocno nas podwiewało... Nad ranem jednak troche ucichło, więc obudziliśmy się dopiero o 10. Słońce przeplatało się cały czas z deszczem, więc zwlekaliśmy z wyjściem, w końcu rozpogodziło się na tyle, że po ogromnej porcji kaszki mannej ruszyliśmy na szlak. Najpierw weszliśmy na Peleagę, najwyższy szczyt Retezatu (2509 m); kiedy nasyciliśmy się rewelacyjnym widokiem, zaczęliśmy schodzenie - już we mgle - na przełęcz Saua Pelegii, na 2285, by z niej uderzyć na o pół metra niższą od Peleagi Papuszę. Na przełęczy mgła była już tak gęsta, że - zgubiwszy kilka razy drogę - zdecydowaliśmy się iść po prostu granią, cały czas sprawdzając mapę i kompas. Widoki z Papuszy były zerowe, więc nie tracąc czasu wróciliśmy na Saua Peleagii, i z niej na przełęcz pod samą Peleagą. Dalej, idąc porządna granią, zaliczyliśmy Vf. Custura Bucurei (2307 m.), z której rozciągał się piękny widok na nasze namioty, i przez przełęcz zeszliśmy do jeziora.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż