Rumuńskie góry, bułgarskie plaże (2001)
artykuł czytany
7672
razy
Od kobiety w środku wzięliśmy rozkład... ale w sumie nic nie znaleźliśmy; kupiliśmy więc bilety na personal do Simerii, zjedliśmy tam porządny obiad w dworcowej restauracji i oglądając niesamowitą burzę czekaliśmy na nocny rapid do Braszowa.
30 lipca, dzień 8.
Noce w rapidach sa bardzo miłe - mięciutkie, bardzo wygodne siedzenia można dodatkowo rozłożyć i wygodnie spać. Początkowo, ze względu na dwójkę współpasażerów ustaliliśmy, że nie zdejmujemy butów, w końcu jednak złamaliśmy się i podzieliliśmy się z państwem górskimi zapachami. Kobieta ostentacyjnie otworzyła okno, coś tam jeszcze powiedziała i wszyscy poszli spać. Do Braszowa pociąg przyjechał godzinę wcześniej, niż twierdziła kobieta w informacji, opuszczaliśmy go więc w panice, w ostatnim momencie... no i zostawiłem w nim moją mapę Rumunii.
Mieliśmy za sobą tylko trzy godziny snu, a to nie za wiele, zdecydowaliśmy się więc pojechać do Sighishoary, podobno najpiękniejszego miasta Siedmiogrodu, i dospać noc w personalu do niej, a wieczorem wrócić do Braszowa.
W Sighishoarze najpierw zrobiliśmy zakupy i pod cerkwią Trójcy Św. zjedliśmy śniadanie, a następnie przeszliśmy przez drewniany mostek do centrum i zabraliśmy się za zwiedzanie miasta. Samo miasteczko, najlepiej zachowane ze wszystkich siedmiu miast Siedmiogrodu, jest naprawdę piękne, tyle że my trafiliśmy tam o poranku po trzydniowym festiwalu piwnym, a w mieście ustawione były tylko 4 toi-toie... W powietrzu wszędzie unosił się zapach moczu, dookoła walały się sterty śmieci, a na trawnikach budziły się właśnie ostatnie ofiary festiwalu...
Trochę powłóczyliśmy się po mieście, wspięliśmy się urokliwymi drewnianymi zadaszonymi schodami do starego kościoła i na stary cmentarz, zobaczyliśmy dom, w którym urodził się Vlad Tepes, czyli Drakula... Odkryliśmy, że piękna wieża zegarowa jest zamknięta... I wyszedłszy z plątaniny wąskich uliczek usiedliśmy przy piwie silva.
Wpadliśmy jeszcze na obiad na cascaval pane (smażony panierowany ser, zupełnie inny niż u naszych południowych sąsiadów) i udaliśmy się na pociąg jadący z powrotem do Braszowa. Pociąg był oczywiście osobowy i 90 km dzielące nas od Braszowa miał pokonać w 2.5 godziny... Skończyło się na ponad czterech...
W Braszowie zdecydowaliśmy się na nocleg w hostelu Transilvania - w końcu fajnie po tygodniu wziąć prysznic i przeprać sobie rzeczy, do tego w środku międzynarodowe towarzystwo i, poza grzybem na ścianach, fajny klimat. Wyskoczyliśmy jeszcze taksówką (za pół dolara) do centrum, pochodziliśmy sobie po pięknej starówce i wróciliśmy do hostelu, by po raz pierwszy od długiego czasu porządnie się wyspać.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż