Lwów
artykuł czytany
2106
razy
Z uwagi na opłakany stan finansów inne muzea postanowiłam pozostawić historykom, ja jestem tylko turystką, więc idę w stronę Opery, spróbuję dostać się do środka, a nuż uda się zobaczyć słynną kurtynę Siemiradzkiego?
Wchodzę. Czuję się nieco niezręcznie, ale w najgorszym razie ktoś mnie nieuprzejmie wyprosi. Jest ochroniarz – z miną „zdychającego kota” grzecznie pytam, czy można popatrzeć na wnętrza? I nagle widzę szeroki uśmiech – ależ proszę! No dobrze, powiedział po ukraińsku, ale szeroki zapraszający gest nie mógł znaczyć niczego innego. Szerokie schody, wokół purpura i złoto, wspaniałe freski na suficie. Stoję z zadarta głową, kręcę się wszędzie szukając lepszych ujęć i nagle dzwonek – antrakt! Wokół mnie pojawiają się pięknie ubrane pary, a ja w postrzępionych dżinsach i nieco przybrudzonej bluzie... Hmm... Chyba pora wyjść. Rzucam okiem na widownię, ale kurtyny brak, przedstawienie jeszcze potrwa :(
I to byłoby tyle pierwszorazowych wrażeń, pozostało podsumowanie owych dni. Wybaczcie Państwo, że pozwolę sobie przytoczyć wiersz, napisany przez Andrzeja Szczepkowskiego, ale te kilka wersów najlepiej oddają wrażenia i tęsknoty, jakie pozostają we wrażliwych sercach po wizycie w mieście Lwa:
„Ten lwowski świat pełen urody,
świat pachnącego chleba, czystej wody
świat poetyckich pięknych wizji,
bez komputerów, telewizji,
bez zgrzytów, mitów, satelitów,
po nocach czasem nam się śni...
Ach, gdzież są kwiaty z tamtych dni?
łza pod powieką piecze, że się rozwiało gdziesi...
że spisano na straty i że jak mówią braci Czesi:
Czlovecze! To se uż ne vrati!”
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż