Lwów
artykuł czytany
2106
razy
Południe minęło, więc dziś w planie tylko cmentarz Łyczakowski. Dojście mało skomplikowane – do końca ulicą Piekarską, która była przysłowiowy rzut beretem od mojej kamienicy. Uprzedzona o konieczności zakupienia biletu maszeruję do kasy. Sympatyczny pan pyta „sudenckij”? „A skąd, ja już po studiach” – odpowiadam z półuśmiechem. „A dawno po studiach” – on nie ustępuje. „No, kilka lat...” „A to dajtie piać hrywien” Studencki mi sprzedał! Czyżbym tak młodo wyglądała???
Cmentarz – można by tomiska o nim pisać! Piękny, duży, zaniedbany – nie wiem, który przymiotnik najlepiej go opisuje. Gdzie nie spojrzę, napotykam ślady przeszłości. Niektóre groby ładnie odremontowane, wokół nich trawa czy nawet kwiatki, ale to rzadkość. Częściej wzrok spoczywa na potrzaskanych, rozsypujących się szczątkach dawnej świetności... Im dalej od głównego wejścia, tym gorzej. Tym nagrobki mniejsze, krzyże bardziej pochylone, ścieżki węższe i bardziej zarośnięte. Kieruję się ku cmentarzowi Orląt Lwowskich – naczytałam się, że nadal jest nieodbudowany, a tymczasem miłe zaskoczenie. Witają mnie szeregi białych i szarych krzyży, uporządkowane, żwirem wysypane alejki, krótko przystrzyżona trawa. Pośród pomniczków młodzi Ukraińcy, pracują przy renowacji i sprzątaniu. Rozglądam się dookoła – jest cicho, słońce prześwieca przez chmury, wokół mnie morze białych krzyży i cichy szmer języka ukraińskiego. Ciekawe, o czym rozmawiają? Tutaj, w miejscu przez tak wielu znienawidzonym i przypominającym o nie tak znów odległych walkach bratobójczych? Nie wiem, nie śmiem pytać. Młodzi ludzie, pewnie nawet niewiele wiedzą o historii...
Z ciężkim sercem opuszczam tę część i zaraz trafiam na malutki wzgórek, gdzie szeregiem stoją żelazne krzyże. Czytam „uczestnik powstania styczniowego”, „żołnierz roku 1863”. Na każdym krzyżu przybranie wstążkami biało-czerwonymi. Ile tych krzyży! I pomnik Benedykta Dybowskiego, tego samego, który zesłany na Syberię rozpoczął badania przyrodnicze okolic Bajkału. No, no, przy 40-stopniowym mrozie, narzędziami wykonanymi własnoręcznie badać faunę jeziora, to trzeba być niezwykłym człowiekiem!
U podnóża pagórka słyszę polską mowę. Dwóch starszych panów pracuje przy kamieniu nagrobnym młodej dziewczyny z początków XIX wieku. Tym razem nabieram odwagi i zagaduję „Dzień dobry! A można wiedzieć co panowie robią”? Uśmiechnęli się i zaczęli wyjaśniać, że „społecznie” próbują ratować co bardziej zaniedbane nagrobki, ale muszą być ostrożni, bo władze cmentarza są im nieprzychylne. Cóż, te prace powinna wykonywać służba porządkowa, powinna, ale... niezupełnie się wywiązuje. Więc Polacy własnymi rękami ratują co mogą. Dopóki ktoś ich nie przegoni ustawiają pomniki w pionie, poprawiają napisy, porządkują otoczenie. Niemniej, oficjalnie „zabierają pracę Ukraińcom”, nic to, że Ukraińcy nic nie robią. Ale – zabierają! I bądź tu człowieku mądry!
Porozmawialiśmy chwilę, ale nie chcąc przeszkadzać zrobiłam tylko fotkę na pamiątkę, pomogłam przydźwigać kamień i poszłam dalej :)
Wędrując mniej lub bardziej zarośniętymi ścieżkami trafiam wreszcie do części „reprezentacyjnej” – tutaj znajdują się pomniki Konopnickiej, Goszczyńskiego, Ordona i innych sławnych Polaków. Serce rośnie dumą... Ładna aleja, wyremontowane nagrobki, oczyszczone chodniki, ale wystarczy zboczyć dwa kroki w bok i można znów odnaleźć ślady pozostawionej samej sobie Natury.
Zrobiło się całkiem późno, a mój żołądek dość natarczywie domagał się uzupełnień; pora była wrócić w realia XXI wieku i poszukać czegoś do jedzenia. Pierwszego dnia skończyło się na wizycie w spożywczaku i suchym prowiancie. Zmęczenie wzięło górę (nie zapominajmy, że byłam na nogach od trzeciej w nocy, a dla mnie to środek nocy!), parę minut po 20-ej smacznie spałam.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż