Lwów
artykuł czytany
2106
razy
Zaraz za kościołem napotykam kolejny bazarek, tym razem taniej książki. Ubolewam strasznie, że ukraińskiej... :( Szperam i szukam dokładnie, może znajdę coś polskiego, ale jedyne co, to polsko-rosyjski słownik z lat 70. I jeszcze ukraińskie wydanie Lalki Prusa, już przeliczałam dzienne wydatki, by dokonać zakupu, ale w końcu dałam spokój...
Włócząc się po zakątkach Starego Miasta docieram do miejsca, gdzie przez cztery i pół stulecia stała druga murowana synagoga Lwowa – „Złota róża”. Dziś na tym miejscu jest kupa gruzów, zarosła najróżniejszym zielskiem. Dostrzegam jakieś resztki drzwi, ale to resztki zupełnie współczesne. Śmietnik znaczy. Nawet śmietnisko. Tuż obok knajpka na żydowską modłę, w której skusiłam się na „coś na ząb”. Najbardziej żydowska była muzyka...
Przede mną perełka dzisiejszego dnia – rzymsko-katolicka katedra pw. Wniebowzięcia NMP, dla Polaków szczególne miejsce, tutaj można wysłuchać liturgii w języku polskim. Wewnątrz piękne XVIII-wieczne polichromie, ładnie oświetlone dzięki gotyckim oknom, liczne nagrobki i tablice pamiątkowe, witraże – jest na co popatrzeć. I kilka starszych kobiet, cichutko szepczących modlitwy i przesuwających palcami ziarenka różańca... Wzruszające jest widzieć, jak dużą wagę ma dla Polaków we Lwowie Kościół, jest najściślej spajającym Polonię czynnikiem i najlepszym łącznikiem z Ojczyzną. Tutaj przez chwilę mogą poczuć się jak w domu. Cóż, do granicy niedaleko, kilkakrotnie zdarzyło mi się usłyszeć z ust pani Lucyny cichutką skargę „nie mogli przesunąć granicy o 70 kilometrów?”
Wychodzę z Katedry, daję dwa kroki i jestem na Rynku. Na środku stoi Ratusz w otoczeniu kamieniczek, w większości odnowionych lub w trakcie renowacji. Tutaj widać, że Lwów staje się miastem europejskim. Mnóstwo ogródków, z których dobiega skoczna muzyka, w tłumie przewalającym się przez plac dominuje młodzież, sporo zorganizowanych wycieczek, wokół rozbrzmiewa polska mowa. Przysiadłam na chwilę na murku chłonąc atmosferę gwaru i radości, pogryzam jabłko obserwując grupki młodziutkich dziewcząt, ubranych w szpilki i super krótkie spódniczki, grupki chłopców z papierosami z dłoniach. Na rogu Rynku siedzi młody chłopak, brzdąka na gitarze, w drugim kącie ktoś gra na flecie, w innym rogu zrobiona jest drewniana scena, na której kto chce, młodzi i starsi, tańczą tango. Życie w pełnej krasie – burzliwe, rozhukane, śmiejące się z siebie i do ciebie, ot, życie!
Jestem zmęczona. Wracam do pokoju, „zdaję relację” pani Lucynie, biorę książkę. Wieczorem wychodzę jeszcze na miasto. Lwów wieczorem miejscami zachwyca, ale w przeważającej mierze jest smutnym, ciemnym i troszkę niebezpiecznym miastem. Mnie nie spotkała żadna przykra niespodzianka, ale pani Lucyna była niespokojna. Rynek i bliskie okolice są dobrze oświetlone, choć z zabytków tylko kilka może pochwalić się podkreśleniem detali architektonicznych światłem po zmroku. Pięknie wygląda kościół Dominikanów i kamieniczki na Rynku, reszta Starówki musi zadowolić się oświetleniem ulicznym, a wystarczy zboczyć dwa kroki z turystycznych traktów, by utonąć w mroku. Ale to się zmienia bardzo szybko, władze miejskie zdają sobie sprawę z siły turystyki i zysków, jakie można z tego czerpać.
Pora nie jest bardzo późna, więc sporo jeszcze młodych ludzi na ulicach i w ogródkach, atmosfera podobna jak w setkach innych miast w ciepły wiosenny wieczór. Sprzyja zakochanym, co krok spotykam wtulone w siebie pary. Na gruzach starego świata powstaje nowe życie...
26-04-09
Dziś moja trasa wiedzie wzgórzami lwowskimi, Lwów, podobnie jak Rzym, jest położony na siedmiu wzgórzach. Na początek wędruję wzdłuż ulicy Łyczakowskiej do Gaju Szewczenki, gdzie na 50 hektarach skansenu rozłożyły się chaty i cerkwie zachodniej Ukrainy. Nauczona polskimi zwyczajami wykupuję bilet za fotografowanie (wejściówka 10 hr., foto – 25, troszkę drogo...), choć wydaje mi się to zwykłym zdzierstwem. Faktycznie, pies z kulawą nogą nie zapytał o niego ani nie sprawdził. Niech nikt nie kupuje tych biletów w skansenie – jeszcze lata minął, zanim tam wejdą europejskie standardy (co ma swój urok – te zarośnięte ścieżki między starymi chatami... Pysznie!).
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż