Lwów
artykuł czytany
2106
razy
Kamieniczki – to osobny rozdział... Druga wojna obeszła się z miastem Lwa dość łaskawie, zdecydowana większość zabudowań stoi tak, jak jest postawiono. XVIII- i XIX-wieczne budynki trwają, nietknięte ludzką ręką. Owo „nietknięcie” okazuje się jednak zgubne, 90 procent kamienic wygląda tak, jakby miały się za chwilę rozsypać. Przepiękne zdobienia, rzeźby, płaskorzeźby, kute w żelazie balkony – to wszystko jest strasznie zaniedbane. W wielu przypadkach budowniczowie to sławy architektury: Alfred Zachariewicz, Oskar Sosnowski, Władysław Derdacki czy Witold Minkiewicz – zainteresowanym nazwiska mówią pewnie wiele.
Dochodzę do ulicy Stefana Bandery, dla Ukraińców to wielki bohater narodowy, walczył o ich niepodległość i suwerenność. Dla Polaków Bandera to synonim barbarzyństwa i mordów ludności cywilnej, ale Ukraińcy są szczególnie wyczuleni na jego punkcie. Sama ulica duża szeroka, przy niej stoi lwowska Politechnika, a przed uczelnią rozłożyła się z przenośną budką z jedzeniem starsza kobieta. Ma kilka blaszanych pojemników z plackami, smażonymi w głębokim tłuszczu i z ziemniaczanym lub kapuścianym nadzieniem – tego doczytałam się sama. Był jeszcze jeden pojemnik, z nazwą, której nie pomnę, więc, wiedziona ciekawością, proszę o to „coś”. Dostaję „parówkowy krokiet”, gorący i baaardzo tłusty. Parówkę czułam w żołądku do końca dnia. Ale co tam – należy próbować lokalnych specjałów :)
Zadowolona z życia idę przed siebie zerkając na co ciekawsze kamienice i nagle słyszę „dzień dobry!”. „Dzień dobry” – pewnie zauważył przewodnik po polsku i chce pogadać, myślę patrząc na starszego pana w ogródku. A on do mnie „jaki ten świat mały!”. Zbaraniałam... po czym mnie olśniło! Mój znajomy z cmentarza Łyczakowskiego! No tak! Zaczęliśmy rozmawiać, on z prośbą o przesłanie zdjęcia, które zrobiłam (dobrze, że nie skasowałam); okazało się, że pan dzielnie pomaga przy odnawianiu polskich nagrobków i pomników we Lwowie i okolicach. Zaprosił na łyczek nalewki, cóż, dzień był ciepły, gardło wysuszone, więc... co tu dużo mówić. Nalewka była pyszna! Kiepski ze mnie znawca, ale ten smak... winogronowy... Mniam! Wypiliśmy kapkę, pan pochwalił się wnuczętami i zdjęciami ze swej „działalności”, pogadaliśmy o Lwowie i lwowiakach, po czym trzeba było się zbierać dalej. Przemiła znajomość, może jeszcze kiedyś się przyda...
Z uśmiechem dzielnie idę dalej. Idę, idę... znów pomyliłam drogę! Wszystko przez tę nalewkę :) A w planach mam dotarcie do dworca kolejowego. Po drodze mijam kościół św. Elżbiety – ufundowany na cześć tragicznie zmarłej cesarzowej Sisi, małżonki Franciszka Józefa, zamordowanej przez szaleńca przy użyciu nożyc.
Z placu Kropywnyc’koho (Kropiwnickiego), na którym znajduje się wzmiankowana świątynia, zmierzam prosto w kierunku widocznego z daleka dworca. Zmierzam tym szybciej, że mam nadzieję znaleźć tam pewien przybytek... pilnej potrzeby. Tuż przed dworcem, pośród najróżniejszych budek z fast-foodami, widzę tablicę EURO 2012 POLAND-UKRAINE. No tak, Lwów jest przecież zgłoszony jako jedno z miast organizujących mistrzostwa. Hmm... Jestem tutaj już kilka dni, a ta plansza to właściwie jedyny ślad przygotowań. Gdzie budowa stadionu, hoteli, ba! Dróg chociażby! Lwowskie ulice w przeważającej mierze brukowane są kostką bazaltową, bardzo wytrzymałą, ale tym bardziej nierówną; asfalt znajdziemy tylko w nowych dzielnicach. Cóż, mając porównanie, stwierdzam, że w Polsce jesteśmy lata świetlne do przodu. Ale pewnie mądrzejsi się nad tym głowią...
Dworzec kolejowy robi wrażenie – budynek z przełomu XIX i XX wieku, pełen rzeźb Wójtowicza i Popiela, niedawno odnowiony, jest prawdziwą dumą lwowiaków. Ale ja szukam toalety! Jest – oczywiście płatna, ale co mnie zaskoczyło: zamiast muszli jest... dziura. Dziura marmurowa, z ładnie zaznaczonymi miejscami w których należy stanąć, by... trafić... Fizjologia nie lubi jednak zdumień, nie wnikajmy więc w szczegóły :)
Postanowiłam spróbować lwowskiego hot-doga, to danie zapewne można spotkać w najbardziej zapadłej dziurze. Parówka... To jednak prawda, że parówki powstają ze zmielonych najróżniejszych resztek, łącznie z papierem, w które są owijane... I marchewka, dużo startej marchewki. To warzywo akurat lubię :)
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż