Lwów
artykuł czytany
2111
razy
Zmierzając od dworca ulicą Horodocką w stronę katedry św. Jura napotykam na coś, co wywołuje duży uśmiech i jeszcze większe zdumienie. Blaszak wielkości automatu do kawy, z przodu szklanka, ale... przymocowana łańcuszkiem! Wiem, że coś takiego stało dawniej na ulicach, z wodą sodową chyba, ale nie sądziłam, że zobaczę na własne oczy! W pierwszej chwili sięgnęłam po aparat, ale wstyd mi się zrobiło. Pomyślą o mnie – „oho, przyjechała obca, widać, że z Zachodu, a czemu tu się dziwić?” Poszłam dalej, jak gdyby nigdy nic. A później mocno żałowałam, że nie zrobiłam zdjęcia... Nigdzie indziej już taki „automat” się nie powtórzył.
Kolejna ciekawostka – kątem oka dostrzegam zbiegowisko na podwórku, zwalniam, przyglądam się, widzę – „Moroziwo”. Znaczy, punkt sprzedaży lodów. Na takim zapadłym podwórku, że bałabym się wejść tam o zmroku! Kilka wraków samochodów, powybijane okna, jakieś szmaty dookoła i... kolejka spragnionych zimnego deseru lwowiaków.
Następny zabytek według przewodnika – katedra św. Jura, najważniejsza świątynia unicka i siedziba metropolity grekokatolickiego. Położona na wzgórzu, pięknie odnowiona, złocista w promieniach zachodzącego słońca, barkowa budowla przyciąga spojrzenia.
Święty Jur to rusiński odpowiednik świętego Jerzego, którego we Lwowie wizerunków jest bez liku, a jego kult, zarzucony przez katolicyzm, na wschodzie wciąż jest obecny. Ikony przedstawiające świętego Jerzego zabijającego smoka znajdziemy w każdej niemal cerkwi. Jeden z pomników tego świętego, znajdujący się na placu Hryhorienka, niedaleko Uniwersytetu, posłużył nawet jako personifikacja ukraińskich walk o niepodległość.
Dalej budynek Uniwersytetu. Teraz uczelnia nosi miano Iwana Franki, przed wojną znany był jako Uniwersytet im. Jana Kazimierza. Jest to duży, zbudowany w stylu wiedeńskiego klasycyzmu budynek, znajdujący się tuż obok parku, także imienia Iwana Franki, pełnego młodych ludzi z książkami i ... nie tylko w ręku.
Kolejny etap to Ossolineum, czyli Zakład Narodowy im. Ossolińskich; dużo obiecywałam sobie po tym miejscu! To miejsce przez lata świadczyło o wyjątkowej pozycji Lwowa na kulturalnej i naukowej mapie Polski, było ośrodkiem skupiającym najtęższe umysły epok. Nie odmówiłam sobie wejścia do środka, choć mogłam jednie zajrzeć w głąb budynku – ciemnego, chłodnego, pełnego tajemniczych szeptów i cichych rozmów. Starałam się cofnąć myślą 100 lat i wyobrazić sobie dawne życie budynku, co nie jest trudne, zważywszy na niezmieniony stan „techniczny”. Podkreślę jeszcze raz – Lwów miał to szczęście, że walki o miasto oszczędziły w dużej mierze miasto.
Przykro jedynie, że strona lwowska przywłaszczyła sobie niejako polskie tradycje bez jednego słowa napomknienia do dawnych dziejów gmachu. Ukraińcy zdają się zapominać, w dużej mierze świadomie, że Polacy jednak dużo dobrego zrobili na tej ziemi. Przez wieki byliśmy „u siebie”, stworzyliśmy na tych ziemiach wspaniałą kulturę i wysoką naukę. Teraz wszystko uległo zmianie, a na poczynaniach politycznych najbardziej ucierpieli zwykli ludzie...
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż