Ekspedycja Morze Czarne
artykuł czytany
11780
razy
18:30
Jesteśmy w miejscowości Simiejz i tu podobnie ceny w pensjonatach wysokie. Nocna włóczęga po plaży. Spotykamy rozśpiewaną grupę studentów z Moskwy ("wspinaczy skalnych"), siedzących przy kuchence palnikowej i przygotowujących grzańca. Dowiadujemy się, że wielu z nich chętnie wyjeżdża w polskie Tatry.
21 października 2004 (8 dzień expedycji) [czwartek]
11:45
Jesteśmy w Jałcie. Parkujemy w centrum - koszt 5 hrywien za godzinę. Zwiedzamy miasto i wyjeżdżamy z Jałty, kierując się do Feodocji.
20:20
Jesteśmy w Feodozji - planujemy noc spędzić w namiocie na plaży. Jest zimno około 5-7 stopni. Pojawia się jednak szansa na rozbicie namiotów na prywatnej posesji. Alek - tak ma na imię nasz gospodarz, proponuje nocleg w nieużywanej części cafe. Korzystamy z zaproszenia i rozpakowujemy się. Po chwili pojawia się Alek i zaprasza na zaplecze, gdzie czeka już na nas gorąca zupa i mocna herbata. Siadamy do rozmowy - towarzyszą nam Alek, rodowity Uzbek oraz jego przyjaciel - Tatar Krymski, którzy prowadzą sezonową knajpkę z uzbecką kuchnią. Alek opowiada o sobie, swojej rodzinie i kraju - za tydzień może 10 dni wraca już do siebie, "jest po sezonie". Rano mamy spróbować samsy - typowej potrawy uzbeckiej - specjalności cafe, z której Alek jest dumny. Gospodarze sporo pytają o Polskę, jaka jest kuchnia, ile można zarobić i czy znamy takie potrawy pachnące stepem... Rozmowa przeciąga się do późnej nocy.
22 października 2004 (9 dzień expedycji) [piątek]
15:30
Opuszczamy Krym i dojeżdżamy do wybrzeża Morza Azowskiego, przy drodze stragany zastawione świeżym kawiorem (czarnym i czerwonym) i będącym pod ochroną jesiotrem. Cena kawioru to tu od 100 do 140 hrywien za słoik 0,5 litrowy.
15:50
Kolejna z wielu kontroli drogowych - tym razem mamy za ciemne szyby. Wykupując odpowiednią plakietkę - badanie techniczne, możemy bez problemu jechać dalej - koszt plakietki "legalizującej" niedopuszczalne przyciemnienie to 104 hrywny. Mamy do wyboru: zapłacić albo auto zostanie skierowane do zakładu, w którym odkleją nam folie i dopiero wtedy będzie można wyruszyć dalej. Na zachętę milicjant informuje nas, że plakietka jest ważna nie tylko na Ukrainie ale i w Rosji i Białorusi. Płacimy.
23 października 2004 (10 dzień expedycji) [sobota]
9:30
Kolejna z wielu kontrola drogowa - jesteśmy tuż przed granicą. Pewni, że wszystko mamy w porządku czekamy na pozwolenie dalszej jazdy - tym razem milicjant jednak nie daje za wygraną. Udaje mu się - brak nam plakietki państwa czyli PL-ki. Negocjacje zaczynają się od 50 USD! Milicjant przystaje na propozycję - 10 euro - przed odjazdem mówi nam, żeby przy kolejnej kontroli powiedzieć że "Piotrowic nas pustil" - nie będzie już dalszych problemów. Granica. Na przejściu prawie pusto, a odprawa ukraińska przebiega sprawnie. Po 20 min. jesteśmy na rosyjskim punkcie kontrolnym. Po odprawie paszportowej musimy wyrobić "strachowke" - ubezpieczenie komunikacyjne na terenie Rosji - bez niej nie dostaniemy dalszych dokumentów. Koszt "strachowki" to 1029, 60 rubla, a dodatkowe "zezwolenie drogowe" wystawione jest tylko na 5 dni. Tłumaczenie, że wizy mamy jeszcze na 3 tygodnie i że "strachowka" obowiązuje przez 14 dni niewiele pomagają - "to inne przepisy, ja mam takie z Moskwy". Pomaga dopiero wsadzone do szuflady 100 rubli - dostajemy zezwolenie aż do końca obowiązywania ubezpieczenia, czyli nie na 5 a na 14 dni.
13:40
Hugo zostaje wywołany przez krótkofalówkę - to Andrzej i Tomek: "mamy problem - zatrzymała nas milicja". Oczom Hugo ukazuje się na końcu uliczki dwóch milicjantów, a za nimi Andrzej i Tomek, którzy zostali zatrzymani za filmowanie i fotografowanie bazaru. Z rozmowy Hugo z milicjantami wynika, że w Rosji filmowanie jest zabronione. Mamy w trójkę nieodparte wrażenie, że problemem jest chęć otrzymania przez Panów milicjantów łapówki. Żądamy zaprowadzenia nas na posterunek do komendanta - wzbudza to lekkie zdziwienie młodych funkcjonariuszy - po drodze nawiązują rozmowę, że może by i nie iść - już nas nie interesują łapówki. Na komisariacie zostajemy ponownie wylegitymowani. Po chwili wychodzi do nas oficer dyżurny - Andrzej pokazuje mu, co filmował - ryby na targu - rozbawiony incydentem oficer, po "surowym" pouczeniu, że nie wolno filmować obiektów strategicznych pozwala opuścić komisariat.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż